Z jakiegoś powodu śmierć wydaje się nam fascynująca i pociągająca. Z pasją czytamy powieści Stephana Kinga, czerpiemy osobliwą przyjemność, gdy odczuwamy strach, zaś zmagania szaleńców na szklanym ekranie wywołują w nas ekstazę. Nic więc dziwnego, że wystawa Huberta Humki, znanego polskiego fotoreportażysty, wzbudza takie emocje. Mieliśmy przyjemność obejrzeć „Death Landscapes” podczas Festiwalu Fotografii „W ramach Sopotu”.
Wystawa przedstawia 13 miejsc, które przez lata zostały naznaczone ludzkimi dramatami. Autor wybrał się tam w rocznicę wydarzeń, aby sfotografować krajobrazy, które stanowiły tło dla tych tragedii. Jak sam przyznaje: w duchu jego zainteresowań jest ciemna strona człowieka. Będąc w tych miejscach, dokładnie w rocznicę zabójstw, zastanawia się czy poczuje ten sam dramat oraz aurę, która towarzyszyła tamtym chwilom.
„Death Landscapes są skażonymi krajobrazami zawierają bowiem w sobie idylliczność miejsca, a jednocześnie noszą piętno traumy wydarzeń jakich były niemymi świadkami.” – czytamy na stronie organizatora.

Pierwotnym punktem wystawy jest piękna fotografia wyspy Utøya, która idealnie sprawdziłaby się powieszona w jadalni nad stołem bądź w salonie przy kominku. Obok fotografii wisi telefon komórkowy, który co chwila wydaje z siebie dźwięk na znak otrzymanej wiadomości. Są na nim przedstawione zapisy trzech różnych rozmów odbytych między rodzicami i ich dziećmi 22 lipca 2011 roku.
To właśnie wtedy Anders Bravik otwiera ogień do młodzieży zgromadzonej na zjeździe młodzieżówki Partii Pracy. W czasie strzelaniny ginie blisko 70 osób, a 110 zostaje ciężko rannych. Do dzisiaj wydarzenia, które rozegrały się na wyspie, uchodzą za jedną z największych tragedii w Norwegii. Dla jednej z trzech dziewczyn, których konwersacja została ujęta w ramach wystawy, była to ostatnia rozmowa w życiu.
Zapraszam wejdźcie, to mieszkanie Bogdana Arnolda – seryjnego mordercy z Katowic
Wchodzimy do pomieszczenia, które ma za zadanie odwzorowywać mieszkanie psychopaty z Katowic. Tutaj powieszona została tylko jedna fotografia przedstawiającą ścianę mieszkania Arnolda. Była to prawdopodobnie ostatnia rzecz, którą widziała jedna z ofiar przed zakończeniem swojego życia.
Historia Bogdana Arnolda jest długa i zapewne nienudna. W ciągu dekady swojego życia był aż trzykrotnie żonaty. Jednak brutalność i alkoholizm szybko kończyły te relacje. Jedna z żon zeznała, że miał w zwyczaju wiązać jej ręce i nogi drutem, po czym wkładał do pochwy butelkę po wódce. Dopiero sadyzm sprawiał, że osiągał satysfakcję seksualną. Swoją pierwszą zbrodnię popełnił 12 października 1966 roku na prostytutce, która zażądała zapłaty za swoje usługi. Została zabita poprzez uderzeniem młotkiem murarskim. Zbrodnia była spontaniczna, dlatego nie wiedział, gdzie powinien schować ciało ofiary. W końcu na kryjówkę wybrał tapczan, po czym nie wracał do mieszkania przez kolejne trzy dni. Na trzeci dzień wyciągnął je stamtąd, odciął dłoń denatki i spróbował spalić w piecu, ale okazało się to bardziej czasochłonne niż przewidywał. Postanowił więc innej metody: wyciął wnętrzności kobiety, po czym spuścił otworem kanalizacyjnym wewnątrz mieszkania, zaś zwłoki umieścił w drewnianej skrzyni, która służyła mu jako wanna. Zaś głowę ugotował w kotle od bielizny, a pozostałą część ciała zasypał chlorkiem.
Zanim sprawy zabójstw wyszły na jaw – trupów w mieszkaniu Arnolda nie brakowało. Zaś on jeszcze długo mieszkał pośród nich. Zbrodnie psychopaty zaczęły wychodzić na jaw, gdy sąsiedzi zaczęli się skarżyć na odór na korytarzu, zaś z mieszkania zaczęło wydobywać się liczne robactwo, które przez kanalizację przedostawało się do kolejnych mieszkań. 8 czerwca sąsiedzi zawiadomiali straż pożarną, sądząc, że Bogdan umarł i od kilku dni nikt nie wie o jego śmierci. Na miejscu strażacy, zaś później funkcjonariusze znaleźli ciała zabitych kobiet, w różnych fazach rozkładu. Bogdan Arnold został skazany na czterokrotną karę śmierci, a jego ostatnia prośba dotyczyła wypalenia papierosa.

Wampir z Bytowa
Na honorowym miejscu wystawy, w blasku świateł, leży książka autora wystawy „Death Landscapes”. Oprócz dobrze udokumentowanych zbrodni, opisu, zawiera również nigdy wcześniej niepublikowany pamiętnik największego polskiego seryjnego zabójcy – Joachima Knychały.
Joachim Knychała był największym zbrodniarzem w powojennej Polsce. Nazywany Wampirem z Bytomia odczuwał awersję w stosunku do kobiet, która spowodowana była jego traumatycznym dzieciństwem. Ataki Knychały bardzo przypominały te dokonane przez seryjnego zabójcę Marchwickiego. Do dzisiaj przypuszcza się, że jednak Marchwicki został niesłusznie oskarżony, a morderstw dopuścił się ktoś zupełnie inny… Knychała zabijał kobiety najczęściej poprzez uderzenie bądź uduszenie, po czym gwałcił martwe zwłoki. Ten czyn sprawiał mu satysfakcję seksualną. Mimo swojej upiornej ciemnej strony szanował i kochał swoją żonę Halinę, która nie miała pojęcia o jego odrażających czynach.
Joachim Knychała zakradał się za kobietami i atakował je przeważnie niedaleko ich domu. Bardzo długo nie można było go złapać, gdyż atakował kobiety poprzez uderzenie w głowę od tyłu. Pierwszą zbrodnię dokonał prawdopodobnie na 23-letniej Stefanii. Po kłótni z chłopakiem wybiegła z domu, aby udać się do rodziców. Pijany chłopak wybiegł za nią. Jedną z ostatnich rzeczy, które zobaczył było uderzenie Stefanii tępym narzędziem przez Knychałę. Po tym zdarzeniu zemdlał, co było spowodowane nadmiarem wypitego alkoholu. Sąd skazał jego, a nie Knychałę za zabójstwo Stefanii wyrokiem 15 lat pozbawienia wolności.
Zbrodnie Wampira z Bytowa stawały się coraz bardziej okrutne. 23 czerwca 1979 zgwałcił dwie dziewczynki: 10-letnią Halinę i 11-letnią Kasię. Kasia mimo 27 ciosów w głowę przeżyła atak szaleńca, jednak nie potrafiła podać rysopisu gwałciciela. Schwytano go dopiero go w 1982 roku, gdy zgłosił na milicję nieszczęśliwy wypadek, którym było poślizgniecie się i nieumyślna śmierć jego szwagierki Bogusławy. Jednak ślad pozostawiony po uderzeniu w głowę oraz ślady spermy na bieliźnie dziewczyny świadczyły o fakcie, że została po śmierci zgwałcona. Na przesłuchaniach przyznał, że 17-letnia Bogusława groziła, iż powie o romansie swojej siostrze. Skutkiem wydarzeń został aresztowany, zaś później powieszony.
To tylko przykłady trzech miejsc z 13 „ Death Landscapesów” Huberta Humki. Przy okazji wystawy autor zadaje pytanie: co powinniśmy robić z tymi miejscami, wiedząc o tragediach, które tam się rozegrały? Czy powinny stać się pomnikami wydarzeń oraz upamiętnieniem śmierci ofiar, czy raczej odwrotnie powinniśmy tchnąć w tę atmosferę grozy – nowe, weselsze życie? Odpowiedź pozostawia Wam.
Autor: Malwina Talaśka